czwartek, 13 marca 2014

Rozdział XVII

Nie poddam się

Po kilku minutach Lawliet w końcu otrząsnął się z ponurych myśli. 
-I mówisz mi to dopiero teraz?!-warknął rozwścieczony. Lawliet nie mógł zrozumieć, dlaczego dziewczyna okazała się być na tyle głupia, aby nie wspomnieć o tak istotnej rzeczy. Ku jemu zdziwieniu, Taso jedynie delikatnie się uśmiechnęła.
-Gdybym ci powiedziała wcześniej nie byłoby całej zabawy.-zaśmiała się. Twarz Lawlieta wykrzywił grymas. Był wściekły. Pierwszy raz od wielu, wielu lat miał ochotę uderzyć dziewczynę. Mimo tego się powstrzymał. Wmówił sobie, że nie byłby w stanie tego zrobić. Cóż...jednak bardzo się mylił, bowiem pragnienie z każdą chwilą się powiększało. Podniósł się i bez słowa opuścił mieszkanie głośno trzaskając drzwiami. Nie zważał nawet na spojrzenia przerażonych sąsiadów. Prychnął tylko i wyszedł na zewnątrz. "Jak ona śmiała mnie tak potraktować"~myślał. Był bynajmniej zirytowany. "Jeszcze się policzymy Yagami"...
L szedł przed siebie nawet nie zważając dokąd zmierza. W zasadzie to sam nie wiedział co go podkusiło, że wyszedł na zewnątrz, bowiem pogoda nie sprzyjała Lawlietowi. Nienawidził słońca równie silnie jak swojego "przyjaciela od siedmiu boleści". Mimo tego, iż światło słoneczne sprawiało, że sam nie widział dokąd idzie, postanowił nie wracać. Przynajmniej nie teraz. Bał się, że faktycznie uderzy Taso, a tego starał się uniknąć. Ponownie prychnął zażenowany całą tą sytuacją. I po co w ogóle ją ratował? Mogła spłonąć razem z notatnikiem...jak na złość w tym momencie "odezwały" się oparzenia na dłoniach chłopaka.  Postanowił sprawdzić ich stan, dlatego niechętnie wyciągnął ręce z kieszeni. Rany okazały się być poważne, a na skórze mężczyzny ukazały się już pierwsze bąble i lekko zwęglona skóra. Nie miał ochoty odwiedzać teraz lekarza, dlatego skrzywił się tylko i ponownie ukrył dłonie w kieszeniach spodni. Miał szczerą nadzieję, iż to co teraz przeżywa jest tylko snem, a za kilka chwil usłyszy zatroskany głos Watari'ego usiłującego wybudzić go z tej jakże przydługiej drzemki. Pewnie przysnęło mu się przy pracy. Pewnie wciąż siedzi na obrotowym krześle w swojej bazie, a obok niego ze znudzoną miną stoi Raito usiłujący w jakiś sposób rozpiąć kajdanki. Na samą myśl się uśmiechnął. Co jak co, ale Lawliet uwielbiał, gdy Yagami myślał, że tak łatwo pozbędzie się tych kajdanek i usiłował rozpiąć je na wszelkie możliwe sposoby,  kiedy L spał...W jednej chwili jego myśli przerwał głos. Taso podbiegła do Lawlieta i coś mówiła, jednak on jej nie słuchał. Znów miał ochotę ją uderzyć. Czy jeszcze się nie nauczyła, że nie powinno się mu przerywać? Że nie powinno się do niego mówić, kiedy sam sobie tego nie życzy?
-Odczep się ode mnie.-warknął przeszywając ją swym najgroźniejszym spojrzeniem.-Wracaj do swojego króla i przekaż mu, że się nie poddam. I nie będę jego chłopcem na posyłki.-dodał i wściekły przyśpieszył kroku. Wkrótce spacer zamienił się w bieg. Lawliet nie wiedział dokąd biegnie. Ważne było tylko to, by między nim a dziewczyną był jak największy dystans...

Lawliet biegł przed siebie ze łzami w oczach. Sam dokładnie nie wiedział dokąd. Ważne było, by uciec. By już nigdy nie oglądać twarzy tego głupiego blondynka Kotaro. Miał dość tego, że wciąż jest przez niego wyśmiewany i wyzywany od dziwaków. Miał dość całego tego świata. Czym prędzej czmychnął na strych posiadłości Wammy's House i zaszył się wśród przeróżnych rupieci. Często tu przychodził, lecz mimo tego nikt nie wiedział gdzie jest. W zasadzie...to nikt go nie szukał. Lawliet czuł się bezpiecznie pośród różnych, dziwnych przedmiotów. Niektóre były stłuczone, inne połamane, jednak wszystkie pokrywała taka sama warstwa szarego kurzu, którego sam zapach wywoływał kichanie. Mimo tego to właśnie tu L odnajdywał spokój. To właśnie tu mógł wtulić się w stary, połatany koc i cicho popłakać. To właśnie zamierzał zrobić. Wtulił się w materiał, a  automatycznie po jego twarzy zaczęły spływać łzy. Łzy bezradności. Chłopczyk na próżno rozmasowywał bolący policzek. W zasadzie, to już przyzwyczaił się do tego, iż jego kolega się nad nim znęca. Ta myśl spowodowała, że łzy, które na chwilę ustały, znów zaczęły cisnąć się mu do oczu...

Lawliet otrząsnął się z przykrego wspomnienia, bowiem z jego oczu zaczęły spływać stróżki łez. W zasadzie, to lubił to uczucie. Płacz zawsze dawał mu możliwość "oczyszczenia się". Choć nikt nigdy nie widział jego łez. Cóż...nikt do tej pory. Bowiem wielu przechodniów ze zdziwieniem się w niego wpatrywało. To spowodowało, że Lawliet lekko nasunął swoje włosy tak, by nie było widać jego twarzy. Może jednak ludzie patrzyli na niego tak, nie z powodu łez, lecz z powodu tego, kim był...

2 komentarze:

  1. Gdzie jest Taso ?! Spalę ją i utopie !. Jak ona śmie traktować w taki sposób L ! . Niezwykle interesujące jest ostanie zdanie rozdziału. Czyżby po śmierci jego tożsamość została wydana?. Cieszy mnie, że pojawiła się retrospekcja :) .Chociaż smutna, Kotaro umrze dokładnie za czterdzieści sekund, zje go kot, biedny Lawiet nikt go nie rozumie!.
    Rozdział podsumowując jest bardzo dobrze napisany :). Ciekawe wspomnienia, dobrze opisane odczucia bohaterów i dobra długość.Jestem naprawdę zafascynowana, gdy zobaczyłam maila z ekscytacji przeczytałam rozdział trzy razy ;p . Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.Jeżeli ta ****** Taso chce jeszcze żyć ma go przepościć!
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za miłe słowa :3 Postaram się trochę ogarnąć Taso ;D a o Kotaro się nie martw ;) Jeszcze będzie miał za swoje ;P

    OdpowiedzUsuń